Rysunek (zresztą bardzo specyficzny, „architektoniczny” - jeśli taki w ogóle istnieje) jest ciągle jeszcze najważniejszym sprawdzianem kwalifikującym kandydatów do zawodu architekta. Biegłość posługiwania się ołówkiem ma potwierdzić między innymi posiadanie wyobraźni przestrzennej (bardzo konkretna sprawność mózgu), umiejętność komponowania (budowania całości z części), obserwacji, analizy i syntetycznego zapisu. Ale czy nie można sobie wyobrazić, że takim sprawdzianem byłoby zadanie polegające na przedstawieniu serii fotografii na temat architektury? Obecna, czwarta już edycja konkursu pod hasłem „Architektura ekspozycji – ekspozycja architektury” pokazuje, że mimo mechanicznego zapośredniczenia, o wartości zaprezentowanych obrazów stanowi wyłącznie umiejętność patrzenia ich autorów. Do fotografowania architektury niezbędna jest wrażliwość na kształt i formę widzianą w świetle, ale i na specyficzny rodzaj rysunku.
Z górą 170 lat temu Fox Talbot patrzył na fotografie jak na obrazy malowane świetlnym ołówkiem. Ówcześni ludzie, pewnie tak jak i my, byli bardzo rzeczowi, fascynowali się techniką ale o fotografii od początku wyrażali się przy użyciu języka sztuki. Ślad węgla na skale, drobiny grafitu pozostawione na papierze, jodek srebra, czy piksele na matrycy wyświetlone za pomocą energii elektrycznej na monitorze są wyłącznie środkami, które mediują pomiędzy ludźmi, umożliwiając im przekazywanie sobie informacji o sposobach widzenia. Technika nadal domaga się rzemieślniczych umiejętności ale warsztat zawsze stawia pewien opór, zawsze jest widzenie i refleksja ale i narzędzie. To cyfrowe nie jest chyba ani lepsze ani gorsze, po prostu jest kolejną przygodą na naszej drodze do rozumienia świata.
Piotr Wróbel